Kiedy rozpoczynaliśmy planowanie naszego szóstego wyjazdu na Kretę, (a musicie wiedzieć, że nasze wyjazdy planujemy z dużym wyprzedzeniem – mniej więcej od stycznia), wszystko wskazywało na to, że po dwóch latach pandemicznych restrykcji i obostrzeń będą to pierwsze, całkowicie wolne od nich wakacje. A później przyszła wojna w sąsiedniej Ukrainie, kursy walut poszybowały, inflacja wystrzeliła, a ceny zarówno biletów lotniczych, benzyny, jak i noclegów utrzymywały się na nadzwyczaj wysokim poziomie. W takich warunkach, w sierpniu wyruszyliśmy na nasz nieco ponad trzytygodniowy wyjazd. I mimo tego, że było drożej niż się spodziewaliśmy, to jak zawsze było wspaniale!
Z reguły rozpoczynamy organizację wyjazdu od zakupu lotów. Tym razem było nieco inaczej – na przełomie 2021 i 2022 roku ceny biletów były wysokie (później okazało się że mogą być jeszcze wyższe), więc obserwowaliśmy nasz wybrany termin, w międzyczasie rezerwując noclegi, samochód i zakupując niezbędne wakacyjne utensylia. Dopiero z końcem kwietnia, na dosłownie jeden dzień cena naszego lotu spadła do poziomu przez nas akceptowalnego (o 10 złotych wyższego niż analogiczny lot który odbyliśmy w 2021 roku, co uznaliśmy za sukces) i wtedy też go zakupiliśmy. Dlatego zawsze Wam powtarzamy, że warto ustawiać sobie monitorowanie lotów w aplikacjach przewoźników czy w Google Flights, bo promocje, czy błędy systemów rezerwacyjnych trwają nierzadko bardzo krótko.
Szósty wyjazd podzieliliśmy na dwie części – wschodnią i zachodnią. Wschód Krety był przez nas dotychczas traktowany nieco po macoszemu. Oczywiście zaglądaliśmy tam często, ale nigdy nie mieliśmy okazji spędzić tam więcej czasu. Zamieszkać na wschodzie i uczynić z niego naszą bazę wypadową. I tak przez przez pierwsze 10 dni zamieszkaliśmy w Monastiraki (gr. Μοναστηράκι), malutkiej wiosce leżącej u stóp najtrudniejszego i najbardziej spektakularnego wąwozu Krety – Ha. Stare, kamienne domki, wąskie uliczki, całkowita cisza i dwie wspaniałe tawerny pięć minut od domu. To był znakomity wybór… z dosłownie jednym minusem. Wspomniane przeze mnie uliczki były na tyle wąskie, że samochód trzeba było pozostawiać tuż za znakiem oznaczającym początek wsi. A niesienie ciężkich walizek czy zakupów w górę, po nierównych uliczkach nie należało do zadań lekkich i przyjemnych!
Wschód był dla nas łaskawy – zobaczyliśmy masę wspaniałych, nowych miejsc: plaż (m.in. Kato Zakros, Xerokambos, Chiona, Itanos czy Tenta), wąwozów (Zakros i Richtis), stanowisk archeologicznych (m.in. Trypitos, Itanos, czy w Zakros, gdzie znajduje się czwarty co do wielkości pałac minojski na Krecie) czy opuszczonych miast i wsi (Voila i Etia). Wróciliśmy też do naszych ukochanych miejsc, do których zawsze zaglądamy, ilekroć jesteśmy na Krecie – Sitii, Ierapetry, Agios Nikolaos, Plaki czy Makry Gialos. No i na wschodzie spędziliśmy święto Zaśnięcia Bogurodzicy (o którym pisaliśmy okolicznościowo w Przewodniku) a przede wszystkim wzięliśmy udział w panigiri organizowanym w miejscowości Neapoli, za co serdecznie dziękujemy Beacie z bloga Greckie Opowieści Betaki, która nam w tym świętowaniu towarzyszyła!
Ci z Was którzy śledzili nas w mediach społecznościowych, na naszym Facebooku i Instagramie wiedzą jak wspaniałe to było panigiri! A dla całej reszty po prostu musimy o nim tu napisać! Było to chyba największe panigiri jakie widzieliśmy na Krecie – setki stołów, tysiące ludzi, grille uginające się pod ciężarem pieczonego na nich mięsiwa, grecka muzyka na żywo i tańce! Najpierw te pokazowe, zaprezentowane przez lokalny zespół, a później tańczyli już wszyscy! Do tego niezwykle smaczne, tradycyjne jedzenie (m.in. pierwszy raz przez nas jedzony makaron skioufichta ( ) obsypany tartym serem (chyba kefalotiri). A jakby wrażeń było mało, to przed północą mogliśmy podziwiać wspaniały pokaz fajerwerków, rozświetlających kreteńskie niebo. Mimo, że późny powrót z panigiri wymusił na nas pewne zmiany w planach, to było warto!
Po dziesięciu dniach, przenieśliśmy się na zachód, do dobrze nam znanej Aptery (gr. Απτέρα), która od trzech lat jest naszym absolutnym odkryciem. Dom w którym się zatrzymujemy, położony na wzgórzu z oszałamiającym widokiem na zatokę Souda sprawia, że jest to niewątpliwie jedno z naszych ulubionych miejsc na mapie Krety i już wiemy, że i za rok tam wracamy. Aptera to miasto, zdecydowanie większe niż Monastiraki i zupełnie inne w swojej strukturze. Ale i tu mamy naszą tawernę, w której jesteśmy witani jak dawno niewidziani przyjaciele! Wizytę w zachodniej Krecie traktowaliśmy właśnie jak taki powrót do domu, do miejsc nam znanych i lubianych. Ponowne spotkanie ze wspaniałymi ludźmi i nieśpieszne spacery po cudownej Chanii, od której dzieliło nas zaledwie 15 minut jazdy samochodem. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie dołożyli tu czegoś nowego, o czym będziemy Wam mogli napisać później w Przewodniku!
Pozostałe 13 dni kreteńskich wojaży spędziliśmy na poszukiwaniu różnic pomiędzy tym, co pamiętamy z zeszłych lat i tegorocznym wcieleniem znanych nam miejsc. Tych z Was którzy na Krecie byli tylko raz zapewniamy że to cudowne uczucie, wracać do znanych miejsc i dyskutować o tym jak było tu rok temu, dwa i tak dalej. Zajrzeliśmy na plaże: Frangokastello (twierdza dalej w remoncie, niedostępna do zwiedzania), Kalathas, Kalives, Falasarnę, Episkopi, Kedrodasos, Elafonisi i oczywiście do laguny Balos (w tym roku wyjątkowo pełnej wody – do dyspozycji plażowiczów pozostawał wąziutki pas w miejscu leżaków, a i niektóre z nich stały już w wodzie, podobnie zresztą jak na Elafonisi). Spacerowaliśmy po Chanii i Rethimno (czasem nawet w deszczu, bo sierpniowa pogoda w tym roku postanowiła nas zaskoczyć!), jedliśmy najlepszą na Krecie bugatsę (oczywiście od Jordanisa), zwiedzaliśmy nowe Muzeum Archeologiczne w Chanii i popijaliśmy znakomite wina w winiarni Dourakis. Tak minął nasz czas w zachodniej Krecie.
Z mediów społecznościowych dotarły do nas lamenty turystów, że tegoroczny sierpień na Krecie to nieporozumienie. Że prawie cały tydzień padało. To prawda, pogoda w przedostatnim tygodniu sierpnia bardziej przypominała późny wrzesień. My też śledząc prognozy myśleliśmy sobie – popada przez pięć minut, i przejdzie. W końcu w sierpniu burze, ulewne deszcze i znaczące ochłodzenia nie zdarzają się często. I kiedy ulewa nie pozwoliła nam nawet wysiąść z samochodu w Rethimno pluliśmy sobie w brodę że do Grecji nie zabieramy parasola.
Spędziliśmy na Krecie cudowne 22 dni – prawie cały sierpień. Spotkaliśmy wspaniałych ludzi, nasyciliśmy kubki smakowe kreteńskimi przysmakami, kąpaliśmy się w cudownie ciepłym Morzu Śródziemnym, odpoczywaliśmy na pięknych plażach i gubiliśmy się w wąskich uliczkach miast i wsi. Zwiedzaliśmy fascynujące muzea i antyczne wykopaliska. Przejechaliśmy ponad 2500 kilometrów. Wydaliśmy fortunę na benzynę (tegoroczna cena benzyny, to między 2,05 – a 2,15 za litr). Z satysfakcją zauważaliśmy, że nasza półtora roczna nauka greckiego przynosi rezultaty – w wielu miejscach nie używaliśmy angielskiego w ogóle. A wracając, płakaliśmy – jak zawsze kiedy opuszczamy nasz drugi dom.