Nasz pierwszy wyjazd na Kretę sprawił, że już rok później postanowiliśmy tam wrócić. Przy pierwszej wizycie w zasadzie tylko „otarliśmy się” o zachód wyspy i tym razem to jemu chcieliśmy poświęcić więcej uwagi. Sądziliśmy, że dwa tygodnie spędzone wyłącznie na zachodzie to wystarczający czas na jego odkrycie. To, jak bardzo się myliliśmy wiemy jednak dopiero dziś. A w międzyczasie Kreta dalej wpuszczała w nasze serca tą toksynę wiernej miłości, która powoli, rozlewając się po całym ciele sprawiła, że wracamy tam niemalże co roku. I jest nam z tym bardzo dobrze!
Naszą drugą kreteńską podróż rozpoczęliśmy z katowickiego lotniska w Pyrzowicach, skąd wczesnym popołudniem wylecieliśmy do Chanii (gr. Χανιά). Tym razem zatrzymaliśmy się małym hotelu w Kissamos (gr. Κίσαμος). Hotel Stavroula Hotel Palace, którego nazwa pochodzi od imienia właścicielki okazał się być antytezą wymarzonego przez większość turystów hotelu. Brak animacji, brak pakietów all inclusive, kuchnia serwująca wyłącznie śniadania, basen bez żadnych innych udogodnień (np. zjeżdżalni)… Jednak dla nas to był strzał w dziesiątkę. Pokój na najwyższym piętrze, z cudownym widokiem na morze i miasto, cisza, smaczne, lokalne śniadania. I do tego przemiła właścicielka, która w pewnym momencie okazała się być świetnym przewodnikiem i adwokatem!
Planując nasze podróże zawsze staramy się przeplatać dni wypełnione pod sufit eksplorowaniem wyspy z dniami błogiego lenistwa z książką w ręce na jakiejś bliskiej nam plaży. Wszystkim polecamy taki sposób zwiedzania praktycznie każdego miejsca na świecie, bo nadmiar wrażeń nie tylko potrafi zmęczyć, ale często także zniechęcić. Lepiej w dane miejsce przyjechać kolejny raz, niż spędzić całe wakacje biegając z przewodnikiem w ręku od atrakcji, do atrakcji. Nasze kreteńskie wakacje w 2017 roku rozpoczęliśmy od wąwozu Imbros (gr. Φαράγγι της Ίμπρου), który oczarował nas nie tylko swoją urodą, ale także absolutną ciszą! Mimo, że obok wąwozu Samaria jest to jeden z popularniejszych kanionów na wyspie to odwiedza go zdecydowanie mniej turystów. Jeżeli zatem chcecie eksplorować piękno kreteńskich wąwozów nie będąc poganianym przez kolejnych spacerowiczów to koniecznie tu zajrzyjcie! A przy okazji potraktowaliśmy go jako rozgrzewkę przed kolejnymi zaplanowanymi na ten rok kanionami. A będąc w tym rejonie na popołudniowy wypoczynek wpadliśmy na plażę Frangokastello (gr. Παραλία Φραγκοκαστελο). To właśnie wtedy udało nam się zwiedzić położoną tuż obok niej twierdzę, która bodaj od 2019 roku jest w nieustającym remoncie.
Jako że był to dopiero drugi nasz pobyt na Krecie i pierwszy pełnoprawny pobyt w zachodniej jej części, to sporo miejsc było dla nas zupełnie nowych. Zobaczyliśmy plażę Elafonisi (gr. Παραλία Ελαφονήσι), która zdecydowanie nas nie oczarowała (dalej wolimy Balos!) i klasztor Chrysoskalitisa (gr. Μονή Χρυσοσκαλίτισσας, to miejsce z czystym sumieniem polecamy, choćby przez wzgląd na niesamowite widoki!) oraz jaskinię Agia Sofia (gr. Σπήλαιο της Αγίας Σοφίας, była przecież po drodze, więc grzechem byłoby ją ominąć). Zwiedziliśmy półwysep Akrotiri (gr. Ακρωτήρι) z jego cudownymi klasztorami – pięknym monastyrem Gouverneto (gr. Μονή Γουβερνέτου) i jeszcze piękniejszym klasztorem Agia Triada (gr. Μονή της Αγίας Τριάδας), który do dziś pozostaje jednym z naszych ulubionych na wyspie. Będąc tak blisko Chanii nie odpuściliśmy sobie także wizyty w Chanii.
Mniej więcej w połowie naszego wyjazdu przypadła kolej na jedną z największych atrakcji wyspy, opisaną w setkach przewodników i sfotografowaną miliony razy (tylko w Google Maps znajdziecie prawie 5 000 zdjęć!). Wąwóz Samaria (gr. Φαράγγι της Σαμαριάς) jest piękny, opuszczona wioska Samaria, którą znajdziecie mniej więcej w jego połowie zachęca do refleksji jak kiedyś żyło się Kreteńczykom, kiedy cały transport, dostarczanie jedzenia i załatwianie ważnych życiowych spraw odbywało się pieszo, przez wąwóz. Jednak największym problemem Samarii jest właśnie jego sława. Codziennie zaglądają tu setki turystów, z których część nie potrafi niestety zachować się w takim miejscu. Trudno znaleźć tu chwilę ciszy, aby spokojnie wsłuchać się w odgłosy przyrody. Mimo to, chętnie tu jeszcze wrócimy w naszych kolejnych podróżach. A zakończenie dnia w Agia Roumeli (gr. Αγία Ρουμέλη) i podróż powrotna pierw promem, później autobusem aby dotrzeć do punktu startowego i przesiąść się do swojego samochodu okazałą się bardzo ciekawym zwieńczeniem dnia!
Do naszych ulubionych klasztorów na Krecie nie możemy nie zaliczyć także monastyru Arkadi (gr. Μονή Αρκαδίου), którego bolesna historia i ślady cierpienia mieszkających tu ludzi mogłyby być kanwą wspaniałego filmu. Będąc w Arkadi odwiedziliśmy także klasztor świętej Ireny (gr. Μονή Αγίας Ειρήνης), słynące ze znakomitych wyrobów ceramicznych Margarites (gr. Μαργαρίτες) i oczywiście leżące nieopodal Rethimno (gr. Ρέθυμνο). Pod koniec naszego wyjazdu chcieliśmy odwiedzić jeszcze palmowy las przy plaży Preveli (gr. Πρέβελη) ale los chciał abyśmy inaczej spędzili ten dzień. Jadąc trasą narodową w kierunku jeziora Kourna (gr. Λίμνη Κουρνά), tuż przed skrętem w prawo w kierunku Vamos (gr. Βάμος), olbrzymia czarna terenówka skasowała nam właściwie cały tył wypożyczonego Punciaka…
Jeżeli jesteście ciekawi jak załatwia się takie sprawy na Krecie to koniecznie przeczytajcie ten akapit. W wypadku na szczęście nikt nie ucierpiał, więc pozostało jedynie wezwać policję. Polecamy kontakt z tzw. policją turystyczną, bo macie większą szansę że znajdziecie tam funkcjonariuszy posługujących się językiem angielskim. Najgorsze (i najdłuższe) było oczekiwanie na policję. Na autostradowym poboczu, w pełnym słońcu, bez choćby grama cienia czekaliśmy przeszło dwie godziny na przyjazd radiowozu. Dalej sprawy przyśpieszyły. Kontrola dokumentów naszych i kierowcy który spowodował wypadek, a potem już tylko nałożenie sankcji na sprawcę. Jak się okazało, sprawcą wypadku był osiemnastolatek bez prawa jazdy, który podróżował wraz z trzema innymi nastolatkami. Terenówkę podwędził ojcu. Była to dla niego bolesna lekcja – mandat karny w wysokości 5 000 euro (!) za spowodowanie wypadku i jazdę bez uprawnień, a do tego uszkodzony samochód ojca w stopniu uniemożliwiającym jazdę (w upalne kreteńskie lato trudno bowiem jeździć z pękniętą chłodnicą…). W międzyczasie powiadomiliśmy wypożyczalnię, która wysłała swoją lawetę. I kolejną godzinę czekaliśmy na samochód zastępczy… W sumie cztery godziny zajął nam powrót na kreteńskie drogi nowym środkiem lokomocji. A plażę Preveli w ten dzień sobie już odpuściliśmy…
To wciąż nie wszystkie nowe miejsca które w tamtym roku odwiedziliśmy. Było ich dużo więcej, a większość z nich znajdziecie już w naszym Przewodniku. Zajrzeliśmy także do miejsc szczególnie bliskich naszemu sercu, choćby naszej ukochanej laguny Balos (gr. Λιμνοθάλασσα Μπάλου). Spędziliśmy na Krecie pełne dwa tygodnie i przejechaliśmy prawie tysiąc kilometrów. Był to drugi nasz pobyt na tej największej greckiej wyspie. I już wtedy, opuszczając ją ze łzami w oczach wiedzieliśmy, że szybko tu powrócimy. I tak się stało, a opisy naszych kreteńskich wojaży znajdziecie w Przewodniku!
Świetny artykuł. Naprawdę dobrze napisane. Wielu osobom wydaje się, że mają odpowiednią wiedzę na poruszany przez siebie temat, ale zazwyczaj tak nie jest. Stąd też moje ogromne zaskoczenie. Muszę wyrazić uznanie za Twoją pracę. Zdecydowanie będę polecał to miejsce i częściej wpadał, aby poczytać nowe artykuły.