Nasz kolejny, siódmy już wyjazd do Grecji planowaliśmy jak zawsze z dużym wyprzedzeniem. I jak zawsze, niemal w ostatniej chwili los zadrwił sobie z nas – i to dwukrotnie! O mały włos, a w ogóle nie wylecielibyśmy z kraju. Dziś, po powrocie do Polski możemy już powiedzieć, że wszystko skończyło się dobrze, a my spędziliśmy w Helladzie niemalże cały sierpień!
Planowanie naszego wyjazdu zaczęliśmy będąc jeszcze na poprzednim – rok wcześniej (tak szybko jeszcze nie zaczynaliśmy). Wtedy to Wizzair uruchomił promocję First Minute, w której w bardzo korzystnych cenach można było nabyć bilety lotnicze na sezon 2023. Ponieważ zawsze kupujemy bilety z opcją zmiany rezerwacji i bezkosztowego ich anulowania, nie przejmowaliśmy się specjalnie tym, co może się wydarzyć po drodze. A co było celem tego wyjazdu? Oczywiście Kreta, ale chcieliśmy także dalej poznawać Grecję, więc zdecydowaliśmy się spędzić pierwszą część naszych wakacji na wyspie Rodos. Dopiero stamtąd, promem mieliśmy płynąć na Kretę.
Miesiące mijały a kalendarz wskazywał, że do wyjazdu pozostało już tylko trzy tygodnie. I wtedy wydarzyła się pierwsza tragedia. Rodos płonęło, a miejsce w którym mieliśmy zatrzymać się my, było ewakuowane. Tam co prawda pożar nie dotarł, ale ogień szalał niecałe dziesięć kilometrów dalej. Przy greckim, gorącym lecie mogła to być kwestia minut, aby także nasza miejscowość obróciła się popiół. Codziennie sprawdzaliśmy doniesienia w greckiej prasie, monitorowaliśmy aktualne mapy przedstawiające zasięg pożarów, a dobre wieści nie nadchodziły. Codziennie też zastanawialiśmy się co będzie, jeżeli faktycznie nie uda się dotrzeć na Rodos? Czy uda nam się znaleźć dodatkowy nocleg na Krecie, przebukować lot, zmienić termin wypożyczenia auta?
Aż tu nagle, niecały tydzień przed naszym wylotem nadeszły wreszcie tak długo oczekiwane dobre wieści – pożary ugaszono! Co prawda czuliśmy jeszcze niepokój – w końcu wystarczyłaby iskra, aby ogień znów zapłonął. Ale postanowiliśmy, że lecimy! Pakowanie naszych wielkich walizek było już czystą przyjemnością. W końcu już za chwilę będziemy w naszej ukochanej Grecji! W tym roku wylatywaliśmy 6 sierpnia ze stołecznego lotniska (tam cena była najkorzystniejsza), do którego postanowiliśmy dojechać pociągiem (kiedy wylatujemy z Krakowa, z reguły jedziemy samochodem, który pozostawiamy na jednym z licznych parkingów). I tu wydarzyła się druga tragedia. Pociąg jadący szlakiem przed nami potrącił człowieka, będącego prawdopodobnie w kryzysie psychicznym. Wszystkie składy na trasie stanęły, a czas oczekiwania na wznowienie ruchu był nieznany. Wszystko zależało od tego kiedy na miejsce zdarzenia przyjedzie prokurator, jak długo potrwają czynności dochodzeniowe, oraz o której dojedzie drugi maszynista który przejmie pociąg.
Na szczęście zawsze staramy się wkalkulować nieszczęśliwe wypadki w nasz plan urlopowy, stąd mieliśmy pewien zapas czasowy – cztery godziny. Ale kiedy konduktor naszego pociągu powiedział nam, że opóźnienie może wynieść nawet pięć godzin, zimny pot spłynął nam po plecach. Nie wyobrażacie sobie z jaką ulgą odetchnęliśmy, kiedy nasz pociąg, po prawie trzech godzinach opóźnienia ruszył w dalszą drogę do Warszawy. Potem wszystko poszło już szybko – dojazd z dworca na lotnisko, odprawy i wreszcie, siedząc w strefie odlotów mogliśmy odetchnąć po raz drugi – zaraz ruszamy!
Na Rodos spędziliśmy łącznie tydzień, a naszą bazą noclegową była mała miejscowość na wschodnim wybrzeżu wyspy – Haraki (gr. Χαράκι). Ci z Was, którzy śledzą nasz Przewodnik pewnie wiedzą, że stronimy od miejsc bardzo turystycznych. A Haraki było absolutnym strzałem w dziesiątkę. Ta niegdysiejsza wioska rybacka rozciągająca się nad zatoką w kształcie półksiężyca była cudownie spokojna, a widok z naszego mieszkania, leżącego niemalże w centrum owej zatoki na długo zapadnie nam w pamięć. Przez ten tydzień postanowiliśmy poznać wszystko to, z czego Rodos słynie i co sprawia, że znajduje się ona w ścisłej czołówce najpopularniejszych wysp greckich.
Naszą rodyjską przygodę rozpoczęliśmy od Lindos (gr. Λίνδος), gdzie po miłym przedpołudniu na plaży wybraliśmy się na spacer wąskimi uliczkami miasta w górę, do akropolu, z którego roztacza się wspaniały widok na leżącą w dole zatokę św. Pawła (gr. κόλπος του Αγίου Παύλου). Kolejny dzień spędziliśmy w mieście Rodos (gr. Ρόδος), które absolutnie nas zauroczyło. Pałac Wielkich Mistrzów, ulica Rycerska, Muzeum Archeologiczne w dawnym szpitalu zakonu Joannitów, plac Hipokratesa, a przede wszystkim imponujące mury miejskie, które prawie w całości okrążyliśmy. Zagubiliśmy się w uliczkach starego miasta, które ma potencjał aby w naszych sercach konkurować nawet z Chanią! Zajrzeliśmy oczywiście do portu, a potem urządziliśmy sobie długi spacer wzdłuż morza, przez najdalej wysunięty na północ punkt wyspy aż do rodyjskiego akropolu. Zwiedzaliśmy go od góry, dzięki czemu ujrzeliśmy wspaniałą panoramę miasta, a dole ruiny antycznego teatru i stadionu! Łącznie, krążąc po mieście Rodos przeszliśmy ponad 20 kilometrów!
Będąc na Rodos odwiedziliśmy także piękną plażę Tsambika (gr. Παραλία Τσαμπίκα) i jeszcze piękniejszy klasztor Tsambika (gr. Ιερά Μονή Παναγίας Τσαμπίκας), do którego prowadzi ponad 300 stopniowa droga w górę! Mimo zmęczenia, dla absolutnie zachwycającego widoku warto było odbyć tą swoistą “pielgrzymkę”. Kolejnym miejscem, które nas oczarowało było starożytne Kamiros (gr. Κάμειρος), które dopisaliśmy już do naszej listy najpiękniejszych stanowisk archeologicznych (a widzieliśmy ich już całkiem sporo). Wpadliśmy na chwilę na wietrzną plażę Prasonisi (gr. Παραλία Πρασονήσι), wdrapaliśmy się na zamki Monolithos (gr. Μονόλιθος) i Kritinia (gr. Κρητηνία, wiecie, że nazwa tego zamku pochodzi od Krety?), a przez ostatnie dwa dni zwiedzaliśmy wyspy sąsiadujące bezpośrednio z Rodos – Chalki (gr. Χαλκί) i Symi (gr. Σύμη).
Malutka wyspa Chalki zachwyciła nas swoją architekturą, która z powodzeniem mogła by wystąpić w kolejnej części serialu Maestro na wyspie, a także piękną plażą Pondamos (gr. Παραλία Πόνταμος) Symi zaś, oszałamiającą panoramą roztaczającą się ze wzgórza na którym niegdyś stała lokalna twierdza. Z całą pewnością kiedyś będziemy chcieli wrócić na dłużej na obie te wyspy, a może nawet zaszyć się tam na tydzień? Tak minął nam pierwszy tydzień greckich wakacji. W niedzielę 13 sierpnia wypływaliśmy promem Blue Star Ferries na Kretę. Nie wiemy jak Wy, ale my uwielbiamy rejsy pełnomorskie, a przy okazji uwielbiamy także obserwować życie portów, do których przybijaliśmy po drodze (Karpathos, Kasos i Sitia). Z racji, że zbliżało się święto Zaśnięcia Bogurodzicy to prom był pełen Greków wracających na długi weekend do rodziny. Podróż trwała ponad 12 godzin, ale była jednym z najmilszych dni tegorocznych wakacji.
Pierwszą, dość krótką część naszych kreteńskich wakacji spędziliśmy w Heraklionie (gr. Ηράκλειο). W ciągu trzech dni łazikowaliśmy po mieście (gdzie zajrzeliśmy m.in. do Muzeum Historii Krety, które dotychczas nam umknęło czy na grób Kazantzakisa), odwiedziliśmy jedną z naszych ulubionych plaż w centralnej Krecie – plażę Kommos (gr. Παραλία Κομμός) no i oczywiście wybraliśmy się na panigiri z okazji święta Zaśnięcia Bogurodzicy w Neapoli (gr. Νεάπολη). Występy lokalnej grupy tanecznej przy akompaniamencie kreteńskiej muzyki, wspaniałego jedzenia i znakomitego wina złożyły się na cudownie spędzony wieczór! Zresztą, nagraliśmy dla Was jeden z występów, abyście także mogli, chociaż na chwilę się tam przenieść.
Ostatnią, najdłuższą część naszej siódmej greckiej eskapady spędziliśmy oczywiście w Apterze (gr. Άπτερα), która stała się już naszym drugim domem. Cóż to za przyjemność wracać w znajome miejsca, gdzie nie jesteśmy już anonimowi – wręcz przeciwnie! Nasi znajomi przywitali nas tam jak dawno niewidzianych przyjaciół! Ta część upłynęła już standardowo właśnie pod znakiem odwiedzania miejsc bliskich naszemu sercu, i nieśpiesznego łazikowania tam, gdzie nas nogi poniosą. Jak co roku zajrzeliśmy do laguny Balos (nieustająco piękna), nad jezioro Kourna (gdzie postanowiliśmy wypożyczyć rower wodny i opłynąć akwen), do Vouves (gdzie lubimy przysiąść w cieniu jednego z najstarszych drzew oliwnych na świecie) a także na plaże: Kedrodasos (która z roku na rok staje się coraz popularniejsza – niestety…), Episkopi (która naszym zdaniem jest jedną z piękniejszych plaż w tej części wyspy), Kalives (którą także bardzo lubimy) i oczywiście na naszą ukochaną Falasarnę (gdzie podziwialiśmy najpiękniejszy na świecie zachód słońca. Oczywiście korzystając z dogodnego położenia Aptery często wpadaliśmy do Chanii, gdzie nieśpiesznie włóczyliśmy się po mieście, robiliśmy zakupy na laiki i przybieraliśmy na wadze po najlepszej bougatsie na Krecie (oczywiście u Jordanisa). Wróciliśmy także do Rethimna, Kissamos i Georgioupoli – ot tak, po prostu, bez celu. Aby przywitać się ze znajomymi kątami i posprawdzać co ciekawego się tam zmieniło.
Oczywiście, jak co roku znaleźliśmy także miejsca zupełnie dla nas nowe, które pewnie niedługo znajdziecie szczegółowo opisane w naszym Przewodniku. Tegorocznym odkryciem przyrodniczym był dla nas wąwóz Sarakinas Mesklon (gr. Φαράγγι Σαρακίνας Μεσκλών), leżący zaledwie dwadzieścia minut od Chanii. Ten piękny, zielony kanion z pewnością zasługuje na Wasze odkrycie. Odkryciem było dla nas Gavalochori (gr. Γαβαλοχώρι), ponad 1000-letnia wioska leżąca w gminie Apokoronas (Δήμος Αποκορώνου). Poza piękną architekturą znaleźliśmy tam cudowne muzeum etnograficzne, oraz ruiny starej tłoczni oliwy. Do tegorocznego odkrycia plażowego zaliczamy zaś plażaęOrthi Ammos (gr. Παραλία Ορθή Άμμος), gdzie poza cudowną, ciepłą wodą i piaszczystą plażą odnaleźliśmy spokój i ciszę – w środku najwyższego, wakacyjnego sezonu. Wyjazd na Kretę nie byłby także kompletny bez wizyty w winiarni (w tym roku padło na winiarnię Karavitakis) oraz tłoczni oliwy (tym razem zajrzeliśmy do jednej z najbardziej popularnych oliw na świecie – Terra Creta). A to tylko część nowości, które już wkrótce u nas znajdziecie!
Z końcem sierpnia (27.08) załapaliśmy się także na obchody imienin świętego Fanurisa (gr. Άγιος Φανούριος), które wyjątkowo hucznie obchodzone były w maluteńkim kościółku tuż przy drodze narodowej pomiędzy Chanią a Rethimno. Odstaliśmy co prawda swoje – najpierw w korku na autostradzie, potem w kolejce do ikony, kolejnej do zapalenia świecy i wreszcie ostatniej do fanuropity, bez której obchody tego święta nie byłyby kompletne. Obserwowaliśmy jak powoli zmienia się przyroda – zaczynają kwitnąć lilie morskie zwiastujące rychłą jesień, a dzień powolutku zaczyna ustępować nocy. Wypiliśmy litry freddo cappucino, zjedliśmy zdecydowanie za dużo kreteńskich przysmaków i przejechaliśmy prawie 2 500 kilometrów (tylko na Krecie – na Rodos ponad 1 000). 1 września wylecieliśmy w podróż powrotną z Heraklionu, kończąc nasz siódmy pobyt w Grecji, dotychczas najdłuższy bo prawie miesięczny. I jak zawsze uroniliśmy kilka łez, pożegnaliśmy się z przyjaciółmi (życząc im dobrej zimy), z morzem (obiecując że już niedługo znów wrócimy) i z naszą ukochaną Apterą. I oczywiście, zaczęliśmy już planować nasz kolejny wyjazd!