W naszych kalendarzach sierpień zawsze oznacza długo wyczekiwaną podróż na naszą ukochaną Kretę. Tak było i w tym roku, jednak nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie wprowadzili pewnych nowości do naszych greckich wakacji. W końcu Grecja to nie tylko Kreta, prawda? I chociaż Kreta w naszych sercach ma zagwarantowane miejsce szczególne, to w ramach tegorocznego wyjazdu zobaczyliśmy jeszcze kilka innych miejsc. I tak jakoś wyszło, że w Grecji spędziliśmy okrągły miesiąc!
Jak zawsze przygotowania do naszego ósmego wyjazdu do Grecji rozpoczęliśmy dużo wcześniej. Bilety lotnicze mieliśmy kupione już w styczniu, noclegi zarezerwowaliśmy niedługo później, a potem już tylko planowaliśmy co w tym roku zobaczymy i jakie miejsca odwiedzimy. Do Grecji po raz kolejny wylatywaliśmy z podkrakowskiego lotniska Balice i musimy przyznać, że jest to jedno z naszych ulubionych lotnisk w Polsce. Jest to stosunkowo dobrze utrzymany port lotniczy, a liczba pasażerów zdaje się nie przekraczać jego maksymalnych możliwości, przez co z reguły wszystkie odprawy i odbiór bagaży przechodzą wyjątkowo sprawnie. I tak, wczesnym rankiem 4 sierpnia wylecieliśmy z Polski. Ale nie na Kretę!
Nasze kolejne greckie wakacje rozpoczęliśmy od Salonik (gr. Θεσσαλονίκη) które na naszej liście miejsc do odwiedzenia zajmowały jedną z najwyższych pozycji. Nie tylko dlatego, że zachwalała je nasza nauczycielka języka greckiego, a akcja jednej z greckich książek którą czytaliśmy w ramach lekcji działa się właśnie w Salonikach, a dokładniej na najsłynniejszym salonickim placu – Placu Arystotelesa (gr. Πλατεία Αριστοτέλους). Saloniki to drugie co do wielkości miasto w Grecji, często porównywane do Aten, jednak zupełnie od Aten inne – na całe szczęście! W Atenach byliśmy w pandemicznym 2020 roku i miasto to pozostawiło po sobie pewien niesmak. Czegoś nam tam brakowało. Oczywiście, zabytki i muzea były wspaniałe, ale to nie wystarczyło, abyśmy do Aten powrócili. Dlatego to właśnie Salonikom daliśmy szansę na zajęcie w naszych sercach pozycji numer 1 na liście ulubionych greckich metropolii. I myślę, że to się Salonikom udało!
Mówiąc krótko – Saloniki nas zachwyciły. To miasto młodych, którzy dominują w miejskiej tkance ubarwiając ją, sprawiając że miasto żyje, cieszy się i rozwija. Do tego nie sposób nie wspomnieć o tym, jak współczesne Saloniki przenikają się z tymi dawnymi, historycznymi. Saloniki nie mają tak długiej historii jak Ateny, stąd nie znajdziemy tam tak starych stanowisk archeologicznych. Nie oznacza to jednak, że w Salonikach nie ma co robić! Zabytki z okresu rzymskiego, bizantyjskiego i osmańskiego znajdziemy tu niemalże na każdym kroku. Dla nas, jednym z najpiękniejszych jest powstała pod koniec panowania Rzymian Rotunda (gr. Ροτόντα) w której spocząć miał cesarz Galeriusz, ale pech chciał,. że zmarł poza granicami kraju, stąd Rotunda nigdy nie stała się wielkim mauzoleum. Ale nie tylko ona nas zachwyciła. Tuż obok stoją ruiny Łuku Galeriusza (gr. Αψίδα του Γαλερίου), zbudowanego na jego cześć kiedy ten powrócił do miasta po wygranej wojnie z Persami. Imponujące są także pozostałości murów obronnych z kompleksem obronnym Heptapyrgion (gr. Επταπύργιο). Nie sposób oczywiście nie wspomnieć o licznych świątyniach, z których najbardziej spodobały nam się Kościół Agia Sofia (gr. Αγία Σοφία) a właściwie Kościół Mądrości Bożej (gr. Ναός της του Θεού Σοφίας), Kościół świętego Demetriusza (gr. Ιερός Ναός Αγίου Δημητρίου), patrona Salonik a także jedyny w mieście klasztor z okresu bizantyjskiego, który funkcjonuje do dziś – Klasztor Vlatadon (gr. Μονή Βλατάδων). Bizantyjskie zabytki stojące bardzo często tuż obok tureckich budowli, między innymi najsłynniejszego punktu miasta, powstałej w czasach dominacji osmańskiej Białej Wieży (gr. Λευκός Πύργος) sprawiają, że z prawdziwą przyjemnością spacerowaliśmy uliczkami miasta, bo gdzie nie spojrzeć, wyrastało przed naszymi oczami coś wartego zwiedzenia i umieszczenia na zdjęciach!
Saloniki to także wspaniałe muzea – Archeologiczne, czy Muzeum Kultury Bizantyjskiej. Szczególnie to drugie na długo zapadnie w naszej pamięci i uważamy, że to jedno z ciekawszych muzeów w których byliśmy w Grecji. Dodatkowo, takim nieoficjalnym muzeum (z darmowym wstępem i czynnym całą dobę) jest dla nas Ano Poli (gr. Άνω Πόλη) – Górne Miasto, w które naprawdę należy się zagłębić, zagubić i poczuć atmosferę nieco innych Salonik. To tam zaczął się jeden z największych kataklizmów w historii miasta, wielki pożar, który zaczął się 18 sierpnia 1917 roku i płonął nieprzerwanie przez trzydzieści dwie godziny. Przez ten czas pochłonął prawie dziesięć tysięcy domów na powierzchni prawie miliona metrów kwadratowych a ponad siedemdziesiąt tysięcy ludzi zostało bez dachu nad głową. Nikt jednak nie zginął. Ogień rozprzestrzeniał się na tyle powoli, że mieszkańcy zdążyli bezpiecznie się ewakuować. Mimo to pod koniec sierpnia 1917 roku miasto było całkowitą ruiną. Ponad 30% jego powierzchni stanowiły zgliszcza. Spłonęła właściwie większość najważniejszej infrastruktury miasta (poczty, urzędy, ratusz, przedsiębiorstwa wodociągowe i gazownicze, banki). Ucierpiało także wiele zabytków. I to właśnie na tych zgliszczach odbudowano nowe, współczesne Saloniki.
W mieście spędziliśmy cztery intensywne dni, podczas których przeszliśmy łącznie prawie sześćdziesiąt kilometrów zajadając w międzyczasie cudowne salonickie obwarzanki – koulouria thessalonikis (gr. Κουλούρια Θεσσαλονίκης). Ostatniego dnia wyjechaliśmy z Salonik na zachód, wyjeżdżając przy okazji z Macedonii Środkowej do Macedonii Zachodniej. Chcieliśmy zobaczyć bowiem Pellę (gr. Πέλλα) drugą stolicę historycznej Macedonii a dziś olbrzymie stanowisko archeologiczne (jedno z największych jakie widzieliśmy w Grecji), Verginę (gr. Βεργίνα), pierwszą stolicę Macedonii, zwaną kiedyś Ajgaj (gr. Αἰγαί), gdzie znajduje się jedno z najwspanialszych muzeów które odwiedziliśmy w życiu – Muzeum Grobowców Królewskich (gr. Μουσείο Βασιλικών Τάφων Αιγών). Pod ziemią, w tzw. Wielkim Kurhanie o średnicy 110 metrów i wysokości 13 metrów znajdują się cztery grobowce, z których największy i najsłynniejszy to miejsce pochówku Filipa II, ojca Aleksandra Macedońskiego. Jako jedyny nie został on obrabowany i dzięki temu do dziś możemy w muzeum możemy podziwiać marmurowy sarkofag ze złotym larnaksem kryjącym szczątki króla, jego zbroję czy piękny złoty wieniec, spoczywający niegdyś na urnie Filipa II. Spacerowanie po ciemnych salach muzeów i podziwianie wejść do grobowców pozwala poczuć się przez chwilę niemalże jak Indiana Jones i dotknąć historii! Odwiedziliśmy także położony u stóp Olimpu Dion (gr. Δίον), który z racji swojego położenia był niegdyś miejscem pielgrzymkowym okolicznych mieszkańców, którzy podróżowali tu oddawać cześć Bogom Olimpijskim. Późnym wieczorem zajrzeliśmy także na słynną Riwierę Olimpijską, która co roku przyciąga setki tysięcy turystów, spragnionych pięknych plaż i ciepłego, greckiego morza.
I tak zakończyła się salonicka część naszych wakacji, ale nie opuściliśmy jeszcze Macedonii Środkowej. Na kolejne cztery dni przenieśliśmy się na półwysep Chalcydycki, a dokładniej do największej miejscowości półwyspu – Nea Moudania (gr. Νέα Μουδανιά) położonej tuż nad pierwszym palcem półwyspu, półwyspem Kassandra (gr. Κασσάνδρα). Tam nasze wakacje wyglądały już nieco inaczej – w końcu minęły już cztery dni pobytu w Grecji a my wciąż nie przywitaliśmy się z morzem! Oczywiście, poza odkrywaniem lokalnych plaż i eksplorowaniu interioru półwyspów Kassandra i Sithonia (gr. Σιθωνία, która bardziej przypadła nam do gustu ze względu na swoją dziewiczość), zajrzeliśmy także do miejsc historycznie ważnych, takich jak jaskinia Petralona (gr. Σπήλαιο Πετραλώνων), gdzie w 1960 roku znaleziono czaszkę naszego dawnego przodka Homo heidelbergensis. To najstarszy ślad obecności ludzi w Grecji datowany na około 550 000 – 650 000 lat temu, choć niektóre źródła mówią, że może być jeszcze starsza i mieć nawet 800 000 lat! Co prawda sama czaszka znajduje się w Muzeum w Salonikach, to jednak i tak warto zajrzeć do Petralony choćby ze względu na imponujące formacje skalne. Odwiedziliśmy także starożytny Olint (gr. Ὄλυνθος), będący niegdyś najważniejszym miastem półwyspu Chalcydyckiego, zniszczonym później przez wspomnianego już wyżej Filipa II. Do dziś możemy tam jednak podziwiać całkiem nieźle zachowane mozaiki.
Nasz pobyt na półwyspie Chalcydyckim poświęciliśmy na pobieżne poznanie wszystkich trzech jego palców – Kassandry, Sithonii i słynnego półwyspu Athos (gr. Χερσόνησος του Άθω), będącego we władaniu greckiego kościoła prawosławnego. Wszystkie te trzy półwyspy, mają zupełnie inną charakterystykę. Kassandra jest najbardziej rozrywkowa i chyba najbardziej oblegana przez turystów. Sithonia także to opustoszałych nie należy, ale jest tu już więcej zieleni, dzikości i autentyczności. Athos zaś to zupełnie odrębna historia. Oczywiście nie zwiedziliśmy półwyspu – wybraliśmy się jedynie na rejs wzdłuż jego brzegów z którego mogliśmy podziwiać kolejno wyłaniające się na horyzoncie monastyry, jednak to wciąż jedno z najbardziej tajemniczych miejsc w Grecji. Niemniej jednak, pomiędzy zwiedzaniem i rejsami odkrywaliśmy piękne chalcydyckie plaże i korzystaliśmy z tego co w Grecji najpiękniejsze – morza i wyśmienitego jedzenia (choć bylibyśmy nieobiektywni, gdybyśmy nie napisali, że było lepsze niż kuchnia kreteńska. Nie było :)).
Po nieco ponad tygodniu spędzonym w Środkowej Macedonii wylecieliśmy z salonickiego lotniska (bardzo dobrze utrzymanego, choć krioterapię zapewnia w cenie biletu :)), na Kretę, do Heraklionu. Zbliżał się w końcu 15 sierpnia, czyli święto Zaśnięcia Bogurodzicy, które zawsze spędzamy na Krecie, biorąc udział w jednym z większych panigiri w okolicy – w Neapoli (gr. Νεάπολη). Jak zwykle jednak połączyliśmy cudowny czas spędzony na panigiri, tańce i wyśmienite jedzenie z cudownym lenistwem na plażach centralnej Krety. Tym razem padło na plaże Potamos (gr. Παραλία Ποταμός), oraz zupełnie pustą w sierpniu plażę Listi (gr. Παραλία Ληστής), która z pewnością będzie naszym tegorocznym odkryciem. W obie strony przeszliśmy także kolejny kreteński wąwóz – Wąwóż Kritsa (gr. Φαράγγι Κριτσάς), powłóczyliśmy się po wiosce Kritsa, gdzie zjedliśmy cudowny jogurt z miodem i orzechami, połazikowaliśmy po Heraklionie, zrobiliśmy nasze coroczne zdjęcie nieba widzianego przez świetlik loggii weneckiej, opychaliśmy się wyśmienitą bougatsą w Kirkorze z widokiem na fontannę lwów (choć nie tak dobrą jak u Iordanisa w Chanii) i wreszcie, co wieczór podziwialiśmy port wenecki i twierdzę Koules nad którą przelatywały odlatujące z herakliońskiego lotniska samoloty. Na szczęście, do naszego wylotu wciąż było dużo czasu!
Wróćmy jednak na chwilę do panigiri w Neapoli. Panigiri, czyli tradycyjna grecka potańcówka odbywa się tam 14 sierpnia, w wigilię święta Zaśnięcia Bogurodzicy. Już od trzech lat rokrocznie bierzemy w niej udział. Zawsze zaczynamy od wizyty w miejskim kościele, gdzie ustawiamy się w długiej kolejce do cudownej ikony Matki Boskiej, spoczywającej w ślicznie przystrojonym epitafium. Zawsze też posilamy się artosem, czyli przaśnym chlebem rozdawanym wiernym przed świątynią. To prawdziwe szczęście, że możemy być częścią tej świętującej społeczności, że co roku możemy tam wracać i obserwować, jak Neapoli zmienia się na tą jedną noc w najpiękniejsze miejsce na ziemi. A później rozpoczyna się prawdziwa impreza. Każda tawerna na tą okoliczność przygotowuje specjalne, świąteczne menu, wszędzie czuć w powietrzu piekące się na rusztach souvlaki i antikristo, tysiące ludzi razem celebruje letnią Wielkanoc, jak zwykli święto Zaśnięcia Bogurodzicy nazywać Grecy. Ale centralnym punktem miejskiego placu jest scena, na której śpiewane są tradycyjne kreteńskie utwory, a przed którą najpierw, na początku panigiri tańczy miejscowy zespół ludowy a później tańczą już wszyscy! Mieszkańcy, goście, turyści. Nawet jeżeli ktoś nie zna kroków, to kreteńska muzyka i kreteńska gościnność porywa nogi do tańca! Zresztą, abyście sami mogli choć odrobinę poczuć ten klimat (jak co roku) mamy dla Was nagrany jeden z występów grupy tanecznej!
Po trzech nocach spędzonych w Heraklionie wyruszyliśmy w ostatnią część naszej podróży, do naszego drugiego domu, do naszej ukochanej Aptery (gr. Άπτερα), w której spędziliśmy ponad dwa tygodnie. Oczywiście po drodze także wstąpiliśmy do miejsc, które tyle razy mijaliśmy na naszych kreteńskich trasach, ale nigdy nie było nam dane się tam zatrzymać. Zajrzeliśmy do małej, acz bardzo turystycznej mieściny Agia Pelagia (gr. Αγία Πελαγία), która naprawdę może się turystom spodobać, bo ma coś w sobie, zwiedziliśmy Fodele (gr. Φόδελε) i Muzeum El Greco (gr. – ponoć właśnie w Fodelach Doménikos Theotokópoulos się urodził), a także zjedliśmy mesimeriano w Bali (gr. Μπαλί), które swoją kaskadową zabudową i cudownym widokiem z knajpek i kawiarenek przyciąga dziesiątki turystów. Aż wreszcie dotarliśmy do Aptery!
Ostatnie część naszych ósmych kreteńskich wakacji to zawsze część najbardziej skupiona na wypoczynku. Odwiedziliśmy miejsca które znamy i kochamy, plaże – Orthi Ammos (gr. Παραλία Ορθή Άμμος), cudowną lagunę Balos (gr. Λιμνοθάλασσα Μπάλου), która co roku jest punktem obowiązkowym naszych wakacji, plażę Kalives (gr. Παραλία Καλύβες) czy Episkopi (gr. Παραλία Επισκοπής). Wielokrotnie włóczyliśmy się bez pośpiechu i bez celu po Chanii (gr. Χανιά) i Rethymnie (gr. Ρέθυμνο). Po raz kolejny, po kilku latach zajrzeliśmy do ogrodu botanicznego Maravel Garden w Spili (gr. Σπήλι), który ku naszemu zdziwieniu znacząco się rozrósł. Po dwóch latach wróciliśmy także do Paleochory (gr. Παλαιοχώρα) i na plażę Grammeno (gr. παραλία Γραμμένο), gdzie jak zawsze plażowiczów było jak na lekarstwo.
Odkryliśmy także nowe miejsca – nie tylko dla siebie, ale i dla Was! Musimy mieć przecież o czym dla Was pisać do czasu kolejnych kreteńskich wakacji :). Odwiedziliśmy i przetestowaliśmy wina w winiarni rodziny Manousakis (gr. Μανουσάκη Οινοποιία). W obie strony przeszliśmy następny wąwóz – Wąwóz Myli (gr. Φαράγγι Μύλων) leżący na przedmieściach Rethymna. Plażowaliśmy na plaży Agios Pavlos (gr. Παραλία Άγιος Παύλος) i Gialiskari (gr. Παραλία Γιαλισκάρι), którą także zaliczamy do naszych tegorocznych odkryć i z pewnością jeszcze tam wrócimy. No i wreszcie popłynęliśmy na Santorini (gr. Σαντορίνη), ale to już zupełnie inna historia!
Santorini w naszych planach była już w 2020 roku. Wtedy mieliśmy spędzić tam nieco ponad tydzień, nocując m.in. na kalderze w Firze. Wtedy jednak wybuchła pandemia a podróżowanie stanęło pod znakiem zapytania. Dlatego dla bezpieczeństwa zmieniliśmy plany a Santorini odłożyliśmy na bliżej nieokreśloną przyszłość. I w tym roku podczas jednej z rozmów z naszymi Kreteńskimi przyjaciółmi, temat Santorini wypłynął. Kreteńczycy zachęcali nas do odwiedzenia tej wyspy, choć od razu zaznaczali, że raczej na jednodniową wycieczkę. I chyba mieli rację.
Santorini to niewątpliwie piękne i wyjątkowe miejsce na mapie Grecji. Widok kaldery, białoniebieskich domów na tle lazurowego morza i wąskie uliczki mogą podobać się, i podobają wielu. Jednak jest to także miejsce do granic możliwości przesiąknięte komercją a ceny absolutnie wszystkiego osiągają tam horrendalne poziomy. Santorini to druga (po Mykonos) najdroższa wyspa Grecji. W najwyższym sezonie turystycznym przypływa tam nawet 19 000 turystów dziennie. I to czuć na każdym kroku. Naszym zdaniem warto wybrać się tam na jeden dzień, zobaczyć Oię i Firę, zrobić piękne zdjęcia i uciekać tam, gdzie nie będziecie stać w ludzkich korkach. Być może lepiej sytuacja wygląda poza sezonem, jednak nie będziemy tego testować – nie chcemy zrujnować naszego budżetu! Zaznaczmy jednak, że możemy nie być w pełni obiektywni – w końcu to w Krecie się zakochaliśmy i ją będziemy idealizować :).
I tak minął nam miesiąc w Grecji, nasze najdłuższe wakacje w Helladzie. Choć w sumie ciężko to nazwać wakacjami – w końcu nie każdy z nas ma chęć i sposobność spędzić aż miesiąc w swoim ukochanym miejscu. Przez ten czas przejechaliśmy niespełna 4 000 kilometrów, zjedliśmy kilogramy żeberek jagnięcych (gr. παϊδάκια) i melitzanosalaty (gr. μελιτζανοσαλάτα) szlifowaliśmy nasz grecki (z dumą zaznaczamy, że w zasadzie w ogóle nie używaliśmy języka angielskiego, a ponad trzy lata nauki przynoszą rezultaty :)) ale przede wszystkim spotkaliśmy się z naszymi greckimi przyjaciółmi, z którymi wspólnie biesiadowaliśmy i do których już niedługo wrócimy! Bo wszystko wskazuje na to, że na kolejny wyjazd na Kretę będziemy czekać krócej niż zwykle!